3 stycznia 2015

Decoy Love Story PL - Chapter six 5,6/6


Niewygodne pytania które zadawała moja matka powoli zaczęły doprowadzać mnie do szału. Jak
zwykle była za bardzo ciekawska. Czy chociaż raz nie mogła dać mi spokoju. Byłem naprawdę zmęczony. Po za tym to chyba ja wiem co jest dla mnie najlepsze, nie musi sobie zawracać głowy moimi drobnym problemami. Tak bardzo chciałem przywiązać ją do krzesła, ale to chyba nieetyczne więc ostatkiem sił powstrzymałem się. Nie ma opcji żebym poszedł do lekarza! Ja dobrze wiedziałem co spowodowało moje omdlenie ale moja rodzicielka już nie musi o tym wiedzieć.

-Mamo to nic takiego, przestań się tym zamartwiać- powiedziałem odrobinę wkurzony. Obróciła się w moją stronę pełna napięcia, już wiedziałem,że zaraz wybuchnie.
-Jak to nie?! A co jeśli jesteś epileptykiem? Wiesz jaka to poważna choroba!-krzyknęła.
Na szczęście nie byłem, ale zupełnie nie wiedziałem jak mam jej to wytłumaczyć. Po prostu byłem paskudny to była przyczyna tego wszystkiego.
-To nic, naprawdę.
-Sonny nie przekonuje mnie to!
-Mamo daj spokój…
-Sonny Johnie!
-Może się
przegrzałem- zacząłem wymyślać jakieś bzdury na poczekaniu- mamo uwierz mi to na pewno nie jest żadna choroba- próbowałem dalej wcisnąć jej jakiś kit, chociaż takie akcje przy mojej mamie prawie nigdy nie działały- na prawde nie muszę iść do lekarza-dodałem szybko. Przekonanie jej jest wyjątkowo ciężkie.
-Co chcesz mi przez to powiedzieć?- zaczynała brzmieć coraz bardziej poważnie. Powoli zaczynałem się bać.
-NIC-odburknąłem jej.
-SONNY- powoli zaczęła podnosić głos. Popatrzyłem na nią i przeszył mnie dreszcz, a jej lodowate spojrzenie prawie zamroziło wodę w szklance która stała na moim biurku. Żarty się skończyły, a ja czułem się bardzo niekomfortowo w tej sytuacji. Jednak nadopiekuńczy rodzice potrafią doprowadzić do szaleństwa.
-Jezu, skończ nic mi nie jest! Nie pójdę do żadnego pieprzonego doktora!-Krzyknąłem na całe gardło. - Matka skrzywiła się z niesmakiem, zawsze robiła taką minę kiedy ktoś zaczynał rzucać mięsem w jej obecności. Poczułem tylko jak jej cienkie kościste palce uderzają mój policzek.
-Nie życzę sobie używania tak ordynarnego języka w mojej obecności! Masz mi natychmiast powiedzieć co ukrywasz!- syknąłem z bólu i złapałem się za piekący policzek.
-Nic, powtarzam ci po raz setny!
-Dzwonię po lekarza, żarty się skończyły.
-NIE!-wrzasnąłem. Mój krzyk z pewnością obudził wszystkich w promieniu 100 metrów. Sam nie wiedziałem, że potrafię drzeć się tak głośno.
-Dobra, w porządku, to co się stało to tylko i wyłącznie moja wina. Nic złego nie dzieje się w moim organizmie.
-Przecież to się wyklucza, coś musi być nie tak z twoim zdrowiem!
-Skończ, po prostu skończ- byłem już zmęczony tym wszystkim.
-Dobrze, idę wykonać telefon- zobaczyłem jak wstaje i zaczyna wykręcać numer. Wiedziałem do kogo chce zadzwonić, złapałem ją za rękę tak by nie mogła wcisnąć zielonej słuchawki.
-Z czym ty masz taki wielki problem?!-krzyknęła zniecierpliwiona, widziałem jak bardzo rozczarowana była moim zachowaniem. Wszyscy byli.
-Jaki jest mój problem? Na prawdę chcesz wiedzieć?!-wybuchłem, wiedziałem, że to oznacza słowotok, ale nie mogłem tego w żaden sposób powstrzymać-czy być brzydkim liczy się jako problem? Nie masz pieprzonego pojęcia jakie czuje się ze sobą!- krzyczałem do mojej matki, mina zrzedła jej totalnie.
-Sonny, ja nie wiedziałam- wyszeptała.
-Och czyżby? Może trzeba było czasami ze mną normalnie porozmawiać? Ty byłaś zawsze szczęśliwa i niczego nieświadoma, ale masz jeszcze adoptowanego okropnego syna! - rzuciłem jej na odchodne trzaskając drzwiami. W odpowiedzi usłyszałem tylko jakiś stłumiony krzyk coś jakby „ Nawet nie waż się opuści tego domu"

-To popatrz!- odkrzyknąłem dla jasności. Szedłem ulicą, pozwalając by niósł mnie wiatr. Tej nocy był wyjątkowo delikatny, był moim perfekcyjnym przyjacielem i towarzyszem. Prowadził mnie do miejsc których nie znałem, pozwoliłem mu wybrać cel naszej podróży. 
-Sonny!- Nagle usłyszałem głos za mną, i zobaczyłem Shiloh która biegła do mnie. Dobrze wiedziałem, że potrzebuje teraz kogoś. Z rozpędem wpadła mi w ramiona. Ściskała mnie naprawdę bardzo mocno jakby w obawie, że ktoś może mnie jej zabrać.

-Sonny… już wszystko będzie w porządku…- nie dokończyła bo jej zdanie przerwało długie spazmatyczne szlochnięcie. Ukryłem moją twarz bo poczułem, że zaraz ja zrobię to samo, ale nie mogłem się dłużej powstrzymywać. Było mi w tym momencie wszystko jedno jak długo i jak głośno płaczę, było to swego rodzaju oczyszczenie, które wreszcie mogłem doznać. Leżeliśmy na ziemi i płakaliśmy sobie, zupełnie straciłem rachubę czasu, było mi tak dobrze, dlaczego wszystkie problemy nie mogły by tak po prostu zniknąć? Nie miałem pojęcia gdzie  jesteśmy, ale siedziałem na skraju chodnika, patrząc się w przestrzeń. 
-Nigdy się nie pożegnałeś…- Shi wyszeptała i spojrzała sie na mnie.
-Musiałem uciec..- to było jedyne co byłem w stanie powiedzieć.
-Wiesz.. chciałam ci to już dawno powiedzieć ale… Emily jest moją kuzynką- szokowało mnie to, ale też wiele wyjaśniło to dlaczego obie nie przepadały za sobą- wiesz ona chce cię zranić- dodałąm Shiloh po chwili.
-CO? Dlaczego miała by to robić?
-Sonny, ona zawsze mówiła o zemście.
Byłem w podwójnym szoku, już nie wiedziałem w co i w kogo mam wierzyć. Moja przyjaciółka próbuje mnie ośmieszyć, moja dziewczyna zranić a rodzina powoli poznaje moja ciemną stronę.
To nie może się dziać w tym samym czasie, na prawdę muszę to rozwiązać albo…. zakończyć raz na zawsze.
Czekajcie, na prawdę o tym pomyślałem?
Samobójstwo? Serio Sonny?….




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...